piątek, 30 sierpnia 2013

Agenci: Rozdział 7


Kiedy Nathan otworzył oczy obok siebie na łóżku znalazła karteczkę z napisem: "Przeprasza, kocham cię."
- Co ona przede mną ukrywa? - to pytanie chodziło Nathanowi po głowie.

Jane miała łzy w oczach, nie umiała ich powstrzymać. Zamiast do agencji poszła nad grób Nano. Wyżalić się.
- Nawet nie wiesz jak mi ciężko bez ciebie. Od kiedy poznałam Nathana nie umiem pogodzić wszystkiego. Boję się, że mnie zostawi, bo często opuszczam spotkanie, przez te głupie zadanie w agencji. Jest tyle agentów, a cały czas ja coś robię. Wiem, że jestem dobra, ale chciałam się w końcu zakochać. Nie chce umrzeć jako stara, samotna panna. O ile dożyję starości. - powiedziała Jane, wycierając ręką łzy z policzków.
Całej tej wypowiedzi przysłuchiwał się Big Kev, który od razu poszedł z tym do szefa.
- Jane jest na cmentarzu u Nano. - powiedział.
- Co ona tam robi?
- Mówiła, że jest zakochana, ale przez te zadania, nie ma czasu na miłość.
- Wiedziałem, że kiedyś tak się stanie.
Wtedy do gabinetu szefa weszła Jane. Była trochę zaskoczona, bo na zebraniu była tylko ona, Kevin i szef.
- Czekamy jeszcze na kogoś? - zapytała, zamykając drzwi do gabinetu.
- Są już wszyscy. To zadanie jest bardzo ważne. Najważniejsze w całej twojej karierze.
- Co jest, aż tak ważnego?
- Walka z Scooterem. Nie umiemy znaleźć syna, więc musimy uderzyć w niego, a syn sam się znajdzie.
- Żartujecie? Czemu ja? Jest pełno innych agentów.
- Jesteś najlepsza. Kevin da tobie naboje i masz iść do kościoła w Londynie.
- Teraz?
- Tak, właśnie w do niego zmierza. Bierz co jest tobie potrzebne i dom zadanie, bo potem nie będzie już takiej okazji.
Jane spojrzała na szefa i Kevina, ale chyba nie żartowali. Jane wzięła co było jej potrzebne i pojechała do Londynu. Kiedy weszła do kościoła jeszcze nikogo nie było. Weszła na górę, przy organach i czekała. Nagle pojawiła się wysoka postać w czarnym płaszczu i siadła w pierwszej ławce.
Nie wiadomo jakim cudem facet zauważył Jane.
- Niech pomyślę, ty jesteś tą smarkulą co zabiła Dona? - zapytał Braun.
- Oo, dobry Pan jest. Ale już nie długo.
- Grozisz mi. Ty?
- A no ja, hehe. - uśmiechnęła się Jane.
Scooter nie namyślał się długo i zaczął strzelać. Jane zeskoczyła na dół i zaczęła walczyć. Trwało to dość długo. Jane powoli zaczęła przegrywać. On było jednak lepszy. Jane nagle skończyły się naboje, musiała się gdzieś schować. Weszła za ołtarz. Wspięła się na najwyższą kolumnę i schowała się. Zostały jej tylko nowe naboje od Kevina. Wsadziła je po cichu do pistoletu i chciała wycelować, ale Scooter był szybszy.
- I co? Boisz się? - zapytał Braun z uśmiechem na ustach.
- Kiedy ciebie zastrzelę i dorwę twojego syna, nie będzie już tobie tak do śmiechu.
- Oj, nie bądź tego taka pewna.
Wychyliła się szybko i chciała strzelić, ale niestety. Wróg był o wiele lepszy od niej i zdążył przed nią. Dostała w ramię, straciła równowagę i spadła. Scooter zaczął iść w kierunku wyjścia. Jane zauważyła to i ostatkiem sił strzeliła mu w nogę. I udało się.
Nagle nastała ciemność.

Kiedy Scooterowi udało się dotrzeć do swojej kryjówki, czuł się coraz gorzej. Usiadł w swoim fotelu i wezwał lekarza. Po badaniach, lekarz nie miał dla niego dobrych wiadomości.
- To był nabój z groźną trucizną. Niestety nie mam na nią lekarstwa.
- Ile mi zostało? - zapytał się.
- Jakieś 10 godzin. Nie więcej.
- Co za k.... Zawołaj tu mojego syna, szybko.
- Dobrze.
Po paru minutach w pokoju pojawił się Nathan oraz Max, Jay, Siva i Tom.
- Co się stało tato? - zapytał Nathan.
- Ta dziwna dziewczyna postrzeliła mnie jakimś dziwnym nabojem i zostało mi tylko 10 godzin. Musisz ją znaleźć szybko i zabić. Nieważne jak.
- A może powiesz jak wygląda? - zapytał Max.
- To blondyna.
- Oki, zawsze coś. - powiedział Nathan i wyszli z pokoju.
Nathanowi się to nie podobało. Był strasznie zdenerwowany. Nagle usłyszał za swoimi plecami śmiechy. Odwrócił się i zobaczył jak Jay i tom się z czegoś śmieją.
- Z czego się śmiejecie? - zapytał Nathan.
- Z tego, że twój ojciec został pokonany przez dziewczynę.
- I to takie zabawne. Mam nadzieje, że ona ciebie pierwsza pokona.- powiedział Nathan w złości.
- Nie był bym tego taki pewny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz